Lidia Tasarz

"Córka Noriakiego"

Rozdział I

- Mika, zaczekaj - Maria popatrzyła na nią swoim doświadczonym okiem. Dosłownie zmierzyła Mikę od stóp do głów, jakby widziała ją pierwszy raz.

 - Wymyślę dla ciebie coś takiego, że powalisz ich wszystkich na kolana. Zobaczysz.

            Mika, już przy drzwiach, z ręką na klamce, zatrzymała się i spojrzała na nią. Wiedziała, że Maria jest świetną projektantką i wspaniałą krawcową. Najlepszą. A jej zależało na tym, żeby tego dnia wypaść jak najlepiej.

- Masz już jakiś pomysł? - zapytała nie kryjąc w głosie nadziei.

Maria uśmiechnęła się i pokiwała głową.

- Będziesz wyglądała jak prawdziwa Rusałka. Jak mgiełka. – Spojrzała na Mikę z błyskiem w oku. - Chodź, coś ci pokażę.

        Sięgnęła po ostro zatemperowany ołówek i szybkimi, wprawnymi ruchami zaczęła szkicować na kartce papieru.

- Zobaczysz, spodoba ci się.

            Mimo że Maria doceniała najnowszą technikę i wszelkie programy komputerowe, z których korzystała projektując ubrania, to jednak najlepsze i najpiękniejsze kreacje powstawały na podstawie jej odręcznych szkiców - kreślonych najpierw ołówkiem, a potem wypełnianych barwami za pomocą kolorowych kredek, których dziesiątki, ułożone według tylko jej wiadomego porządku, wypełniały równiutko wielkie, drewniane pudło, leżące na ogromnym stole - głównym meblu w pracowni Marii. Skoro więc zaczęła od odręcznego szkicu, to mogło oznaczać tylko jedno - że powstanie kolejne cudo.

            Mika zaciekawiona zawróciła i spojrzała na kartkę papieru, na której teraz spod ręki Marii wyłaniała się jej sukienka - marzenie. Już kilka pierwszych kresek przekonało Mikę, że to jest właśnie to, o czym od tygodni marzyła. Chciała wreszcie poczuć się pięknie i kobieco. Po miesiącach szukania własnej tożsamości, po byciu nie wiadomo kim, chciała wreszcie poczuć się jak każda młoda dziewczyna - piękna i podziwiana.

            Nigdy nie lubiła baśni o Brzydkim Kaczątku. Uważała ją za głupią, tandetną i bzdurną.  A dziś - o ironio -  tak właśnie się czuła. Jak to brzydkie kaczątko, które już niedługo miało stać się łabędziem. 

- Ehhhhh – westchnęła, głośno wypuszczając powietrze.

- Nie podoba ci się? - Maria spojrzała na nią, zaskoczona jej reakcją. - Zaufaj mi. Zobaczysz, że ci się spodoba.

- Nie, nie … już bardzo mi się podoba - Mika nie odrywała oczu od naszkicowanej naprędce sukienki. - Ja tylko … Nieważne… A sukienka już teraz wygląda pięknie. Naprawdę.

            Chciała coś jeszcze powiedzieć, już nawet otworzyła usta, ale w końcu rozmyśliła się, zamknęła buzię  i tylko pomachała Marii na pożegnanie. Bo i co tu dużo gadać? Maria znała ją na tyle dobrze, że sama będzie wiedziała, co robić i w czym Mika będzie wyglądała najlepiej. Pod tym względem była niemal nieomylna. Odkąd Mika pamięta, Maria szyła jej matce wszystkie kreacje na większe i mniejsze wyjścia. Potrafiła wyczarować cuda. Nawet Mika, dla której sukienki i moda w ogóle, były czarną magią, umiała to zobaczyć i docenić. Wiedziała, że może w ciemno zaufać Marii. Na pewno stworzy dla niej piękną kreację. Co więcej – mimo że miała kilka krawcowych i dwóch krawców w swojej pracowni, sukienkę dla Miki uszyje własnoręcznie. Ta świadomość sprawiła, ze Mika poczuła się wyjątkowa. I słusznie.  Z usług pracowni Marii korzystało wiele znanych pań nie tylko z miasta, a jeszcze więcej chciało korzystać i na różne sposoby próbowały zdobyć przychylność Marii. Mając świadomość swojej wartości, Maria starannie wybierała klientki. Większość z nich i tak odchodziła z kwitkiem. Jedynie matka Miki nigdy nie musiała o nic prosić. Maria była gotowa zrobić dla niej wszystko i zawsze sama pracowała nad jej kreacjami. I chociaż Mika znała ją od zawsze, nie wiedziała, jakie relacje – poza wieloletnią przyjaźnią - łączą Marię z jej matką. Wiedziała jednak, że i ona sama, podobnie, jak matka, może na Marii polegać, nie tylko w kwestii mody czy swojej pierwszej sukienki „na wielkie wyjście”, ale we wszystkim, gdyby zaszła taka potrzeba. 

Przez wszystkie lata w szkole, na uczelni i potem w firmie, Mika czuła, że nikt nie traktuje jej jak dziewczynę, nie mówiąc już o tym, że – jak kobietę. Nie. Ona – to zawsze była - po prostu Mika. Odkąd mogła o sobie jako tako decydować, a mogła dość wcześnie, bo wbrew pozorom, matka dawała jej dużo swobody, Mika ubierała się i zachowywała , jak chłopczyca. Przez to bardziej była dla chłopaków kumplem, niż dziewczyną, którą można poderwać. A już o tym, żeby się w niej zakochać … Na samą myśl o tym, Mika prychnęła, jak kotka. Chyba do tej pory żaden z facetów na nią nie spojrzał tak, jak się patrzy na dziewczynę. Nie przeszkadzało jej to do niedawna. Była zawsze lubiana. Wiedziała o tym, że chociaż nie jest duszą towarzystwa, to znajomi naprawdę ją lubią. Dziewczyny chętnie przebywały w jej towarzystwie, bo nie tylko była wesoła, zabawna i dowcipna, ale też nie stanowiła dla nich zagrożenia w relacjach damsko – męskich. A  faceci wiedzieli, że można z nią pogadać o wszystkim, jak z każdym innym kumplem. I dodatkowo posiadała jeszcze taką zaletę, że miała wiele ładnych koleżanek. Co więcej – można było zwierzyć się jej z problemów z dziewczynami, a nawet czasem poprosić o pomoc w umówieniu się z którąś z nich  na randkę. O ile, jako nastolatce, absolutnie jej to nie przeszkadzało, o tyle teraz zaczynała czuć się coraz bardziej nieswojo i starała się już unikać takich sytuacji. Wspólne wyjścia do pubu, na kawę czy na drinka – owszem, czemu nie, ale tylko całą dużą grupą. Ewentualnie z samymi dziewczynami, bez - niby to przypadkowych - spotkań z którymś z jej znajomych, tylko po to, żeby bliżej poznać jakąś jej koleżankę. 

Z pracowni Marii, Mika wyszła wprost na ruchliwą ulicę. Gorące powietrze , o tej porze przesiąknięte zapachem spalin, typowym dla głównych ulic wielkich miast, niemal wcisnęło ją z powrotem w głąb chłodnego korytarza. Nieco zaskoczona zatrzymała się na chwilkę tuż przy witrynie i zajrzała przez wielkie okno do pracowni, którą przed chwilą opuściła. Cienka muślinowa firanka była tak przezroczysta, że można było dokładnie zobaczyć wnętrze pracowni, Marię pochyloną nad kartką papieru i szkicującą sukienkę Miki, i krawcową, która ręcznie przyszywała delikatne ozdoby do pięknej szaroniebieskiej sukienki, wiszącej na stojącym tuż przy oknie manekinie. Mika pomyślała, że czas się tam chyba zatrzymał. W dwudziestym pierwszym wieku pracownia Marii, za muślinową firanką, wyglądała, jakby była wyjęta z początków ubiegłego wieku. Jedynie komputer, stojący na biurku, w rogu pomieszczenia, pasował do współczesności. Właśnie podszedł do niego młody chłopak – jeden z krawców – usiadł przy biurku i zaczął coś stukać na klawiaturze.

Krawcowa spojrzała w okno, zauważyła stojąca na ulicy Mikę i uśmiechając się szeroko, pomachała do niej ręką. Dziewczyna zawstydziła się, jakby przyłapano ją na czymś nieprzyzwoitym, wykrzywiła twarz w uśmiechu  i szybko ruszyła przed siebie.

Szła szybkim, równym krokiem, nie zwracając uwagi na mijających ją ludzi. Tuż za rogiem zostawiła swój samochód. Jakimś cudem udało jej się znaleźć tak blisko pracowni wolne miejsce parkingowe. Nie marzyła teraz o niczym innym, jak tylko o chłodnym , klimatyzowanym wnętrzu swojego auta i łyku zimnej, lekko gazowanej wody, której butelkę schowała przed wyjściem do małej samochodowej lodówki.

Kiedy z rozkoszą przełykała kolejny chłodny łyk, zadzwonił telefon, leżący na siedzeniu obok. Spojrzała na wyświetlacz. Mama.

- Co tam, mamo? – zapytała przytrzymując telefon ramieniem i jednocześnie zakręcając butelkę z wodą.

- Gdzie jesteś, kochanie?

- Właśnie wyszłam od Marii …

- Uzgodniłyście coś? – wyraźnie się ożywiła.

- Chyba tak  …

- Chyba? Co to znaczy „chyba”? – dopytywała niecierpliwie.

- Oj, mamo, pogadamy, jak wrócę do domu – Mika odłożyła butelkę na siedzenie, tam, gdzie przed chwilą leżał telefon i nadal podtrzymując ramieniem telefon, włożyła kluczyk do stacyjki. – Za pół godziny będę w domu. Ale chyba nie po to dzwonisz?

- Nie. Mam dla ciebie niespodziankę …

- Jaką? – Mika zjeżyła się, co dało się słyszeć w tonie jej głosu. – Wiesz, że nie lubię niespodzianek!

„A dokładniej – nie lubię twoich niespodzianek” – pomyślała ruszając powoli i uważnie włączając się do ruchu.

- Chciałabym ci kogoś przedstawić …

- Pfff … - Mika wypuściła głośno powietrze – Zwłaszcza takich niespodzianek nie lubię, mamo! Kogo tym razem?

- Pewnego uroczego, młodego człowieka – w głosie było słychać, że w przeciwieństwie do Miki, jej matka jest bardzo zadowolona z siebie. – Jesteśmy zaproszone jutro na lunch …

- Mamoooo … - Mika aż jęknęła do słuchawki. – Dałabyś w końcu spokój …

- Kochanie, to jeden z głównych sponsorów naszej akcji charytatywnej. Musisz go poznać… Może razem pójdziecie na to przyjecie ?

- Pogadamy w domu! – Mika była wściekła na matkę i nie czekając na to, co jej odpowie, rozłączyła się i cisnęła telefon za siebie, na tylne siedzenie, żeby nie musieć już go odbierać, gdyby matka zadzwoniła kolejny raz.

            Co ta mama znowu wymyśliła!? Mika była na nią wściekła. Nie znosiła, kiedy mama próbowała układać jej życie i przedstawiać kolejnych „młodych i uroczych” synów jej bliższych i dalszych znajomych. Mika sama chciała sobie życie ułożyć, po swojemu. Sama też chciała znaleźć sobie tego „jedynego”. Na razie jednak nie myślała o tym i nie szukała nikogo. Niedawno zaczęła pracę w zupełnie nowym miejscu. I to praca była teraz najważniejsza. Mika musiała nie tylko znaleźć swoje miejsce w firmie, ale poznać jej wszelkie tajniki, by móc zacząć realizować swoje plany i ambicje. Pracę w tej właśnie firmie wybrała sobie sama. Wbrew protestom matki i na przekór jej „znajomościom” – poszukała takiej, która będzie jej odpowiadała, a nie matce. I nie będzie zdobyta „po znajomości”, chociaż za mniejsze pieniądze.

Na szczęście jazda samochodem uspokajała Mikę. Nawet korki jej nie irytowały, bo mogła wtedy odprężyć się i odpocząć. Świadomie wybrała dłuższą drogę. Im później spotka się z matka, tym bardziej minie jej złość. Włączyła kierunkowskaz spojrzała we wsteczne lusterko i zjechała na prawy pas, żeby potem móc skręcić w drogę, która była co najmniej o kwadrans dłuższa, niż ta, którą początkowo planowała jechać.

 Dom, w którym mieszkały z matką, położony był na obrzeżach miasta, w dzielnicy spokojnej i bezpiecznej. Gdyby nie to, że był naprawdę wielki, zdecydowanie za wielki dla samej matki, Mika poszukałaby sobie jakiegoś mieszkania bliżej centrum, bliżej biura firmy, w której teraz pracowała.

Czasem, podobnie, jak przed chwilą, wściekała się na matkę i wtedy najbardziej chciała wyprowadzić się „na swoje” i zacząć żyć na własny rachunek. Wiedziała jednak, ze nie zrobi tego. W każdym razie  - nie prędko. Przecież tak naprawdę nie mogła i nie chciała  zostawiać mamy samej. Od zawsze, odkąd tylko Mika pamiętała, mieszkały tutaj we dwie. Nie licząc oczywiście Marthy i Esther, które pomagały w prowadzeniu domu, gotowaniu,  sprzątaniu, a dawniej i w opiece nad małą Miką, kiedy mama była poza domem, i oprócz starego Toma, ogrodnika. Ojciec tak dawno już odszedł na zawsze, że czasem miała wrażenie, że w ogóle nie istniał. Żaden inny mężczyzna do dziś nie zajął jego miejsca ani w ich domu, ani – tym bardziej – w sercu mamy. Miały tylko siebie i Mika wiedziała, że  nie potrafiłaby, ot tak, wyprowadzić się i zostawić mamę tym w wielkim domu. To byłoby bardzo nie w porządku w stosunku do mamy.    

Mika niewiele wiedziała o swoim ojcu. To nie był temat, który chętnie poruszała jej mama. Wręcz przeciwnie. Od dziecka Mika wiedziała, że mama nie chce o nim rozmawiać. I Mika to rozumiała. Kiedy była młodsza, czasem pytała o niego. Widziała jednak, że rozmowa na jego temat jest dla matki bolesna, więc w końcu przestała pytać. Nie było go przy niej praktycznie przez całe jej życie, w każdym razie to życie, które pamiętała, więc nie odczuwała za bardzo jego braku. Mama starała się dawać jej tyle miłości i zainteresowania, by Mika nie czuła braku ojca. Mama była piękną, jasnowłosą kobietą, więc Mika – patrząc na swoje odbicie w lustrze -  wiedziała, że to po nim, po ojcu, odziedziczyła lekko skośne, brązowe oczy i piękne, czarne włosy. Gładkie i lśniące, które z uporem maniaka – mimo próśb i protestów matki – od lat obcinała na krótko. Jasną cerę na szczęście miała po mamie. I po niej miała uśmiech.  Obiektywnie – była bardzo ładną dziewczyną. Subiektywnie – Mika uważała się za przeciętną i nieciekawą.

Nieraz, kiedy patrzyła w lustro, starannie myjąc  zęby – bo chyba tylko wtedy dłużej  patrzyła w lustro – starała się dostrzec, co jeszcze może mieć po tacie. Może nos? Może kości policzkowe? Nie miała jednak cierpliwości na gapienie się w swoje odbicie, więc w końcu wzruszała tylko ramionami i wracała do uważnego mycia i płukania zębów.

Od matki wiedziała, że ojciec zginął w wypadku, kiedy Mika była malutka. Ona sama nie pamiętała ani tego wypadku, ani tego, co działo się potem. Albo była zbyt mała, by pamiętać, albo mama zadbała o to, by nie pozostały jej żadne traumatyczne wspomnienia z tamtych czasów. I chyba przez to, Mika zupełnie nie pamiętała ojca. Nieraz próbowała sobie coś przypomnieć, cokolwiek, ale nic z tamtych lat do niej nie wracało. Nawet twarz ojca znała tylko ze zdjęć. Na całe szczęście, pozostały po nim fotografie. Było to jednak  zaledwie kilka kolorowych zdjęć, na których  malutka Mika, mama i tata, uśmiechają się radośnie. Zdjęcia były zrobione w domu przy wielkiej, świątecznie przystrojonej choince, gdzieś na spacerze i na jakiejś piaszczystej plaży nad błękitnym morzem. I tyle. Nic poza tym, jeśli chodzi o pamiątki po nim, bo jednak było jeszcze coś oprócz tych fotografii, co zostało im po ojcu. Ale w domu nikt o tym głośno nie mówił.

 Pozostał po nim olbrzymi majątek. Prawdę mówiąc, Mika nawet nie miała świadomości, jak wielki. Wiedziała, że nie są z mamą biedne i że pieniędzy starcza na wszystko. Nic poza tym jej nie interesowało.

Kiedyś mama wspomniała, że ojciec Miki był biznesmenem, właścicielem  bądź współwłaścicielem kilkudziesięciu firm rozrzuconych po całym niemal świecie, dających zatrudnienie tysiącom ludzi. Majątek, który pozostawił był naprawdę olbrzymi. Po jego śmierci, odziedziczyły go one – mama i Mika. Wprawdzie Mika wiedziała o tym, ale matka tak ją wychowywała, by pieniądze nie były dla niej najważniejsze, więc nigdy nie przywiązywała do nich większej wagi. Poza tym, naprawdę niewiele ją to obchodziło. Mama zadbała o to, by niczego jej nie brakowało, ale i o to, by woda sodowa z tego powodu nie uderzyła jej do głowy. Dlatego Mika, już od najmłodszych lat, jeden miesiąc wakacji poświęcała na pracę, żeby – jak mówiła mama – poznała wartość pieniądza i żeby mogła sobie kupić coś za własnoręcznie zarobione pieniądze.

Interesami ojca, po jego śmierci, zajmowała się teraz mama. Z pomocą zaufanych prawników, nadzorowała i kontrolowała osoby zarządzające firmami i odpowiedzialne za ich sprawne i przynoszące zyski działanie. Sama zaś najchętniej zajmowała się działalnością charytatywną. Jak mówiła – ojciec zawsze taką działalność prowadził, była dla niego bardzo ważną częścią życia, więc ona, po jego śmierci, czuła się zobowiązana, by robić to dalej, w jego imieniu. Okazało się, iż w tej działalności odnalazła się na tyle dobrze, że poświęcała jej niemal cały swój czas. Zwłaszcza odkąd Mika była już na tyle duża i samodzielna, że nie potrzebowała od niej tyle czasu i uwagi, jak wtedy, gdy była małym dzieckiem. Matka niemal od samego początku włączała też córkę w najróżniejsze akcje charytatywne, pokazując jej, że satysfakcją i przyjemnością jest nie tyle posiadanie czegoś, ale przede wszystkim – dzielenie się tym z innymi.

Teraz, kiedy Mika już dorosła, matka postanowiła nie tylko jeszcze bardziej włączyć córką w tę działalność, ale – jak sama to określiła – wreszcie wprowadzić ją na salony. Do tej pory udawało się Mice unikać tych wszelkich spotkań towarzyskich, przyjęć i bali. Ograniczała się do akcji charytatywnych i zbiórek datków na różne cele. Ostatnio jednak matka stała się nieugięta i żadne argumenty do niej nie trafiały. Jeśli już coś postanowiła, nie było siły, by ją od tego odwieść. Nawet uparta Mika musiała skapitulować, chociaż – trzeba przyznać – broniła się do końca, nie od razu ustąpiła i nie we wszystkim. Tym bardziej, że matka za punkt honoru wzięła sobie zrobienie z chłopczycy – młodej damy. I było to chyba dla niej najtrudniejsze do tej pory zadanie. Niemal – jak sama stwierdziła – niewykonalne. W końcu jednak  obie poszły na pewne ustępstwa i … chcąc nie chcąc – Mika wylądowała w pracowni Marii.

Ustąpiła matce trochę dla świętego spokoju, tłumacząc sobie, że przecież jakoś wytrzyma te kilka godzin wśród niemal zupełnie obcych ludzi, z których wielu pojawi się na balu tylko dlatego, że wypada, bo byłoby to źle widziane w towarzystwie, gdyby odmówili. A trochę chyba z ciekawości.

Mika nie spieszyła się do wielkiego świata. Wolała swój własny – cichy, spokojny i poukładany, w którym czuła się bezpieczna i na swoim miejscu. Nie przeszkadzała jej  codzienna rutyna – najpierw szkoła – kiedy była młodsza, a teraz, kiedy już dorosła – praca – a potem najchętniej szła na basen – uwielbiała pływać. Czuła się wtedy wolna i niezależna. Trzy razy w tygodniu trening – siłownia i … sztuki walki. Nie wiedzieć czemu, na to ostatnie naciskała właśnie matka. Mika początkowo się burzyła, bo wolała ten czas poświęcić na coś innego, ale kiedy sama odkryła, że ma do tego smykałkę i świetnie sobie radzi na macie, przestała marudzić i gnała na trening jak na skrzydłach.

- Masz to po ojcu – powiedziała któregoś dnia matka, kiedy przyjechała odebrać ją  po treningu. – On też był w tym dobry.

To było jeszcze w czasach szkolnych. Mika nie pytała o więcej. W ogóle nie pytała o ojca, bo dobrze wiedziała, że mimo upływu lat, nadal matkę bolało jego odejście. Teraz, dorosła już  Mika, jeździła na treningi sama, więc tym bardziej nie było możliwości na pytanie o cokolwiek.

 

awatar
anonimowy

4 marzec 2017  o  08:05

Bardzo interesująca i wciągająca książka, czekam na więcej na pewno kupię :)

Od 2 do 10000 znaków